Kiedy ostatnio słyszeliście płytę, na której każda piosenka zapada w pamięć?
The Lemon Twigs, duet braci D’Addario, od samego początku wzbudzał zainteresowanie. Był obietnicą, której spełnienia wypatrywałem, sięgając po kolejne wydawnictwa. Ostatecznie debiut w wieku 19-tu (Brian) i 17-tu (Michael) lat, w wytwórni 4AD to nie byle co. Dzisiaj czyli 7 lat później i już z nowym logo na okładce, bracia prezentują swój czwarty krążek. Fantastyczny.
Dotychczasowe dokonania nowojorczyków przypominają nieco działania muzyczno – historycznej grupy rekonstrukcyjnej. Sesje nagraniowe rejestrowane na taśmę w domowej piwnicy, z pomocą rodziców, także muzyków. Stylistyczne orbitowanie wokół rockowo – popowej tradycji przełomu lat 60-tych i 70-tych, ostentacyjnie vintage’owe teledyski i ubrania. Na dobrą sprawę, nic się nie zmieniło. Może poza tym, że D’Addario nagrali najdojrzalszy i najbardziej błyskotliwy album w swojej dotychczasowej karierze. Po tym, jak jeszcze przed premierą płyty, opublikowali cztery kapitalne single, obawiałem się czy aby zostało coś na później. Niepotrzebnie.
Jeśli w twojej kolekcji ukochanych płyt znajdują się dzieła Briana Wilsona, The Byrds, duetu Simon & Garfunkel, Jimmiego Webba czy Crosby, Stills & Nash, możesz uznać, że ta płyta nie jest ci potrzebna. Błąd. O ile fascynacje i inspiracje braci D’Addario są nadal aż nad wyraz czytelne, to jednak tym razem dostarczyli materiał, który dorównuje kompozytorskiej klasie starych mistrzów. Posłuchajcie tylko „Born To Be Lonely”, „What Happens To A Heart”, „Still It’s Not Enough” czy piosenki tytułowej. Niesamowite jak wiele radości można czerpać ze słuchania smutnych melodii.