Muzycznie odnajdujemy tu wiele ciekawych tropów, wiodących do post – punkowej klasyki lat 80-tych, przez skojarzenia z nerwową melodyką Pixies aż po wątki shoegazowe. Joe Casey opowiada ze swadą i filmową wyobraźnią, chwilami hipnotyzuje głębią głosu, by gdzie indziej wpaść w wokalną histerię. Partie gitar Grega Ahee, to na dobrą sprawę równoległa linia narracyjna. Równie poruszająca i emocjonalna.
Płyta przynosi co najmniej kilka wybitnych piosenek („Make Way”, „Graft Vs. Host” czy „Let’s Tip the Creator”), ale prawdziwe arcydzieło otrzymujemy na finał. „Rain Garden” to najpiękniejszy kawałek emo rocka, jaki mogli stworzyć jedynie poobijani przez życie, czterdziestoparoletni post-punkowcy.
Fot. Trevor Naud.