Konsekwentnie pozostając w programowej niekonsekwencji, KGLW wracają do eksplorowanego już wcześniej gatunku, ale nie po to, by nawiązać do albumu Infest the Rat’s Nest lub przemierzać poznane już terytoria. Płytę, której tytuł jest jeszcze trudniejszy do zapamiętania niż nazwa zespołu, dzielą do niego lata świetlne.
PetroDragonic Apocalypse to brutalny koncept album, opowiadający w szaleńczym tempie, przy dźwięku rozdzierających gitar, szczękającego metalu i demonicznych wokali o upadku cywilizacji zachłyśniętej żądzą ropy naftowej. Monstrualne tornada dewastują Ziemię, Bóg umiera, gigantyczny gad pustoszy planetę, nadchodzi apokalipsa.
To nie jest album ciekawostka, nagrany przez kapelę, która zazwyczaj robi co innego. King Gizzard grają, jak prawdziwi mistrzowie gatunku. Ich thrash to miażdżąca maszyneria napędzana piekielnymi bębnami i bezlitosnymi riffami, która pomimo prostoty założeń, aż kipi od drobnych akcentów z innych przestrzeni, nieoczekiwanych zwrotów i progresywnych pochodów. Dzięki nim zespołowi udało się tchnąć nowego ducha w tradycyjną formę.