Czterdzieści lat i kilka dni temu, dokładnie 14 kwietnia 1983 r. ukazał się album, dzięki któremu nazwisko David Bowie zaistniało w świadomości kolejnych kilkudziesięciu milionów słuchaczy. Angażując Nile’a Rodgersa (gitarzystę Chic) jako współproducenta, Bowie stworzył oparte na syntezatorach, mocno mainstreamowe post-disco, równie inspirowane klasycznym soulem jak i rozkwitającym ówcześnie nurtem new romantic. Jak na ironię ten ostatni gatunek był przecież pochodną muzyki new wave, mocno inspirowanej także właśnie przez wcześniejsze podróże muzyczne Bowiego.
„Let’s Dance” otwierają trzy wielkie hity artysty – galopujący „Modern Love”, napisany wpsólnie z Iggy Popem „China Girl” i urzekający wspaniałą przestrzenią, tytułowy „Let’s Dance”. Wszystkie trzy utwory nie bez przyczyny wyniosły Bowiego na szczyty list przebojów – są chwytliwe i przystępne, szczególnie takie mogły wydawać się po trudniejszych albumach trylogii berlińskiej, czy „Scary Monsters”. Album rozpoczął najbardziej mainstreamowy etap w długiej, muzycznej podróży Bowiego. Po nim ukazały się albumy, za które był wręcz krytykowany i porzucany przez swych najgorliwszych, dotychczasowych fanów.